- To wydarzenie minęło.
Justyna Górowska. Brzeginki
9 października 2020 – 31 grudnia 2020
Justyna Górowska. Brzeginki
Wernisaż: 09 października 2020 r.
godz. 18:00
Galeria Miejska Arsenał w Poznaniu
Wystawa czynna do: 31 grudnia 2020 r.
Kuratorka: Ania Batko
Jest głosem płaczącym w łazience. Zostawia za sobą mokre ślady. Jest wodzianką podszywającą się pod globalne korporację. Wodną nimfą, której ciało odkształcają łuski. Albo kawałek reklamówki. Płacze słoną wodą z cząsteczkami polipropylenu. Rozprowadza lepką substancję po poręczach nowojorskiego metra i pluska się w wyschniętej Skawie. Tarza się w błocie i wkłada palce w zagłębienia mokrej ziemi. Sprawia perwersyjną przyjemność. Sobie i jej. Mówi o degradacji, kurczących się zasobach i kryzysie wody pitnej.
Podobno wywodzi się ze słowiańskiej mitologii. Podobno, bo brzeginka, nie tylko jest dotarciem do granicy, ale też jest granicą. Albo jeszcze lepiej granicami. Czymś pomiędzy, poza płcią, klasą hierarchią, co nie daje się wpisać w siatki i struktury kontroli. Czymś co nieustannie się podszywa i coś sobie pożycza. Z przeszłości i przyszłości. Bo obie są przedmiotem subwersji. Pożycza akwatyczną symbolikę i relikty archeologii, higieniczną lamperię rodem z PRL-u i dziewiętnastowieczną ikonografię wodnych nimfetek. Wojerystyczne reprezentacje młodych i pięknych kobiet skrzyżowane z patriarchalnymi narracjami o narodzie. Interesują ją nimfy malowane przez Witolda Pruszkowskiego, które miały być polskie, ale okazały się zbyt chłopskie, prerafaelicki obraz Johna Williama Waterhouse, który na fali metoo znika z galerii w Manchesterze i cykl Jacka Malczewskiego, Zatruta studnia, obsesyjne studium pragnienia: sięgania po wodę i jej picia, zestawione z gestem zaplatania.
Zaczyna się od zapachu. Zapachu, który czuć zawsze po deszczu. To mieszanina drażniącego nos ozonu, roślinnych olejków i geosminy. Związku chemicznego ziemistej woni, który uwalniany jest w chwili śmierci bakterii. I ta śmierć też znaczy. Wokół urny, a właściwie twarze. Wcielenia jak chce jedna z teorii lunarnych bogini. Wybrzuszone naczynia z oczami i nosami. Niektóre mają uszy. Cześć z nich nosi kolczyki, inne kapelusze. To zabytki kultury pomorskiej. Wykopane z ziemi, wydrążone, przebadane i przeskanowane są jak brzeginka na granicy. Są jak ona granicami. W połowie puste. Należą do epoki żelaza i przyszłości. Są jeszcze jednym odpadem antropocenu i częścią neoplemiennego przywoływania zmarłych. Odprawiania dziadów. Tyle, że te, jak pisał Mickiewicz, chcą jeść.
Ale to tylko część tej historii. Przyroda granic nie zna. Szerokie doliny dyluwialne posiadają ten sam mokry i wilgotny klimat. Wielkie prądy atmosferyczne od Atlantyku mają wszędzie dostęp. Główny dział wodny europejski okrążą rdzenną Polskę, której wszystkie rzeki należą do zlewiska bałtyckiego. Rzeki płyną po dnach szerokich i równych. Spadek jest bardzo wolny. Brzegi Odry i Bugu bardzo błotniste. Ten świat opisany w Dziejach Kultury Polskiej, nie istnieje. Może zresztą nie istniał. Nie ma też skrzelopływki, świdrzyka i brzegini północnej. I wielu innych żyjątek wpisanych do Czerwonej Księgi. Nie ma Prasłowian, którzy żyją w utopijnie bukolicznym pejzażu, w symbiozie naturą, bez narzuconych im kategorii takich jak naród czy klasa. Nie zbierają ziół, nie składają darów wotywnych wodzie i nie wypalają glinianych naczyń, epifanii kobiecego bóstwa. Nie ma nie ma. Brzeginia przemyca to wszystko do rozszerzonej rzeczywistości. Rynek w Poznaniu znów zalewa woda.
Ta panorama to archeologiczno-futurystyczny frankestein. Jak gra komputerowa, gdzie gra się dla samej przyjemności gry. Brzeginka chodzi w masce przodków, bawi się stereotypami genderowych ról, ideą przykurzonego muzeum i historią kultury łużyckiej, kultury o którą wciąż toczy się spór, o to czy jest polska czy niemiecka. Coś przepisuje, coś odzyskuje. O czymś zapomina. Wierzy, że wodę tak jak i duchy, trzeba karmić. A ci którzy nakarmią sobą wodę, wierzą, że ta woda ich nasyci.
Brzeginka to mokre i wilgotne pogranicze. To na przykład dziewczyna zaplatające warkocze, która jak pisał Lucjan Rydel w równie patriotycznej co patetycznej interpretacji cyklu Malczewskiego, dziewczynka na dnie zatrutej studni widzi przyszłość. I może widzi, jak pisała Olga Tokarczuk, ludzi, którzy dawno temu wpadli do tej studni i na jej dnie urządzali sobie życie myśląc, że ta studnia jest całym światem.
W 2500 r. n.e jak przewidują amerykańscy naukowcy w związku z globalnym ociepleniem i topnieniem lodowców, poziom wód morskich podniesie się o 15 metrów.
Podobno, w archeologii, jeśli nie wie się do czego coś służyło, pisze się, że ma to znaczenie kultowe. Ktoś kiedyś pewnie znajdzie tę wyspę plastiku i natknie się na te drukowane w 3D urny. Może znajdzie też pen drive’a z namiastką wodnego świata. I może położy go na półce z napisem „kultowe”. Może pomyśli o nas jak o zombie, wyjałowionym i wydrążonym, wyalienowanym z naturalnego otoczenia. O zombie, które koduje degradację i przekształcenia ziemi, wyzysk kapitalizmu i które doświadcza natury w formie ustrukturyzowanej plantacji. Zombie nie karmi, ono ciągle jest głodne.
Wystawie towarzyszyć będzie performance.