- To wydarzenie minęło.
Martyna Czech. Rodem ze wsi, krwią z miasta
9 kwietnia 2022 – 11 czerwca 2022
Martyna Czech
Rodem ze wsi, krwią z miasta
09 kwietnia 2022 r. – 11 czerwca 2022 r.
BWA Warszawa
Przez ostatnie kilka lat Martyna Czech była dyżurną „dziewczyną ze wsi” polskiego świata sztuki. Jak Janko Muzykant albo Jagna z „Chłopów” w liceum, malarka idealnie wypełniała nadaną jej rolę. Chcecie zjadanie zwierząt gospodarskich? Proszę bardzo. Seks za stodołą? W jakim formacie – pionowy czy poziomy? Pijak spod GS’u? Już przesyłam reprodukcję. Nagle okazało się, że intymne i często autoreferencyjne obrazy Czech stały się brakującym zdjęciem w rodzinnym albumie każdego i każdej z nas. Bo przecież wszyscy mamy lub mieliśmy rodzinę na wsi, każdy przychodząc na wystawy Martyny zaczyna opowiadać „że moja babcia też miała krowę”.
Temat wsi, zmora czasów licealnych, powrócił ostatnio za sprawą kilku głośnych publikacji rozliczających się z naszą szlachecko-sarmacką historiozofią. „Chamstwo” Kacpra Pobłockiego czy „Ludowa historia Polski” Adama Leszczyńskiego pokazują nam to, co podświadomie każdy z nas wiedział; wszyscy jesteśmy ze wsi, tylko lepiej lub gorzej to maskujemy lub skuteczniej to wypieramy. Może dlatego sztuka Martyny Czech wydaje się taka bliska.
Jaka powinna być sztuka „o wsi”? Chłopomańska? Krytyczna i stereotypowa jak z głośnego filmu „Arizona” z lat 90.? A może jak z półki w Cepelii; kolorowa, szczęśliwa, kiczowata? Czy możliwe jest namalowanie kury, kobiałki truskawek albo wiejskiej chaty bez zalatywania tandetą? „I co z tego” mówi swoim ostatnim cyklem prac na papierze Czech. Chcecie poznać wieś, to załóżcie gumiaki, a uprzedzenia zawieście na chwile na kołku. Dwadzieścia kilka powstałych w rodzinnej wiosce na Kielecczyźnie, zestawionych ze sobą na wystawie „Rodem ze wsi, krwią z miasta” prac nie mieści się w żadnych schematach. Wieś, jak wszystkie inne tematy prac, interesuje Martynę od początku, do końca, a nie wyrywkowo. Życie w jej sztuce zaczyna się od poczęcia (w jej przypadku należałoby raczej powiedzieć od kopulacji/bzykania/ruchania), a kończy na wydaleniu i rozkładzie substancji organicznych. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem te prace, wyobraziłem sobie malarkę stojącą za stołem i rzeźnickim tasakiem rąbiącą mięso na kawałki. Każdy odkrojony plaster to fragment żywego, mięsistego, krwawego bytu, jakim jest polska wieś. Jeden kawałek jest piękny i pożywny, inny żylasty, przerośnięty tłuszczem albo wręcz zepsuty.
„Rodem ze wsi, krwią z miasta” brzmi jak tekst z tatuażu. Martyna nigdy nie lubiła zbędnych słów. Ma być krótko i na temat. Bardzo często tytuły jej prac to zbitki słowne, tworzone jakby po to, by tytuł nie zajmował zbyt wiele miejsca („Choryskop” „Gołodupka”, „NiemaMoc”).
Fraza „Rodem ze wsi, krwią z miasta”, jak kilka prac na wystawie, balansuje niebezpiecznie na granicy kiczu. Kto nie widział Martyny wypowiadającej te słowa z bezwzględną pewnością siebie, ten nigdy do końca nie zrozumie ich siły. Czech nie pokazuje swoich prac po to, by z nią polemizować albo się o nie spierać. Jest tak, a nie inaczej. Nie podoba się? Tam są drzwi! Co istotne, większość prac powstała podczas pierwszego dłuższego pobytu na wsi, gdzie Martyna spędzała jako dziecko wakacje i gdzie już jako nastolatka „jeździła na fasolkę”. Jej „Bronowice” bardzo często wracają w obrazach (portret ukochanego, zmarłego niedawno dziadka, wizerunki zwierzęcych towarzyszy dzieciństwa). Tym razem Czech pojechała tam na plener (sama pewnie nigdy by tego tak nie nazwała). Jej status radykalnie się zmienił; nie jest już przecież ta samą „Martynką”, „kuzynką”, tylko uznaną artystką, o której piszą gazety, a jej obraz kosztuje tyle, ile pracując przy fasolce zarobiłaby w rok. Czy to w jakikolwiek sposób zmieniło jej podejście? W ogóle. W końcu może i krwią jest z miasta, ale rodem ze wsi.